Baabul 2006
Filmy Bollywood

Baabul (2006) – między tradycją a prawem do szczęścia

Czasem nachodzi mnie ochota, żeby wrócić do filmów, które zostawiły po sobie pustkę. Takich, których prawie nie pamiętam, albo które pamiętam właśnie dlatego, że mnie nie porwały. Po latach człowiek się zmienia, dojrzewa, patrzy inaczej – i czasem z takich powrotów wychodzą ciekawe odkrycia. A że na urodziny dostałam odtwarzacz DVD (wielki comeback płyt!), postanowiłam odkurzyć parę tytułów. Na pierwszy ogień poszedł Baabul. Pamiętałam, że oglądało mi się go kiedyś dość opornie. Historia wydała mi się wtedy naciągana, zwłaszcza w drugiej połowie. Ale coś kazało mi sprawdzić, czy może tym razem spojrzę na niego inaczej. Czy coś we mnie się zmieniło? Czy film też zyskał z czasem?


Baabul (2006)
Kliknij plakat po więcej informacji o filmie

Fabuła Baabul

Balraj Kapoor (Amitabh Bachchan) to zamożny biznesmen, który cieszy się życiem u boku żony Shobhny (Hema Malini) i syna Avinasha (Salman Khan). Po powrocie z zagranicy Avinash zakochuje się w artystce Millie (Rani Mukerji). Ich małżeńskie szczęście przerywa tragiczny wypadek, w którym Avinash ginie. Balraj, chcąc przywrócić radość w życiu synowej, proponuje jej ponowne małżeństwo z jej przyjacielem z dzieciństwa, Rajatem (John Abraham). Spotyka się to jednak z oporem rodziny i samej Millie.

Między sercem a poprawnością

Baabul opowiada o wdowieństwie, stracie, społecznych oczekiwaniach i ponownym układaniu sobie życia. I chociaż to tematy delikatne i wciąż w Indiach kontrowersyjne, sposób, w jaki został tu opowiedziany, nie do końca do mnie przemówił.

Film starał się być wzruszający i podniosły, ale często gubił się w tonie. Momentami zbyt łzawy, momentami zbyt idealistyczny. Jakby bał się dotknąć tematu naprawdę głęboko i zamiast tego stawiał na bezpieczne rozwiązania. Nie czułam ciężaru decyzji Millie, nie czułam konfliktów – wszystko rozgrywało się na powierzchni. A przecież historia miała potencjał.

Baabul 2006

Rani trzymała mnie przy ekranie

To właśnie dla Rani chciałam obejrzeć ponownie Baabul – i nie żałuję. W jej grze było coś cichego i szczerego. Nie potrzebowała wielkich scen ani dramatycznych gestów. Sama jej obecność wnosiła emocje, które gdzieś umykały scenariuszowi. To dzięki niej jeszcze chwilami czułam, że ta historia mogłaby mieć większy ciężar.

Szkoda tylko, że w drugiej części filmu jej bohaterka coraz bardziej schodziła na drugi plan. Jakby to, co czuje, było mniej ważne niż to, co myślą inni. Trochę mnie to bolało, bo to przecież ona powinna być w centrum tej opowieści.

Relacje, które mnie nie przekonały

Nie jestem fanką Salmana Khana, więc trudno było mi patrzeć na jego ekranowe sceny bez lekkiego zmęczenia. Zwłaszcza w relacji z ojcem – to słynne „buddy” między nim a Amitabhem zupełnie mnie nie przekonywało. Rozumiem zamysł: pokazać bliskość, nietypową więź. Ale wyszło to na tyle sztywno, że raczej wybijało mnie z historii, niż ją pogłębiało. Było tego po prostu w pewnym momencie już za dużo, za dużo „buddy” w ciągu minuty…

Amitabh Bachchan jak zawsze charyzmatyczny, ale jego postać była aż nazbyt krystaliczna. John Abraham – poprawny, ale bez większego znaczenia.

Ścieżka dźwiękowa bez śladu

Muzyka z Baabul nie zapadła mi w pamięć. Była obecna, ale nie towarzyszyła mi po seansie. Nawet po tygodniu od seansu nie mogę sobie przypomnieć ani jednej. Podczas oglądania mi się podobały, ale teraz, wszystko uleciało…. W tego typu kinie piosenki potrafią wiele wynieść – tutaj były raczej po prostu neutralnym dodatkiem. Ani mi nie przeszkadzały, ani nie pomagały.

I co mi z tej powtórki?

Nie był to seans, który zmienił mój odbiór. Nie było olśnienia, ani wzrostu oceny. Baabul to nadal dla mnie film z potencjałem, który został wykorzystany tylko połowicznie. Nie był zły – był po prostu… zbyt zachowawczy. Zbyt ugrzeczniony. A przecież mógł opowiedzieć coś ważnego naprawdę.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *