Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya
Filmy Bollywood

Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya (2024) – miłość w czasach sztucznej inteligencji

Po Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya sięgnęłam z bardzo prostej przyczyny — Magda z Madźa pisze o Bollywood podsunęła mi go w rozmowie, a ja potrzebowałam czegoś lekkiego, przyjemnego, z moim ukochanym „chocolate” Shahidem w roli głównej. Zdecydowanie wolę go w wydaniu romantycznym niż brutalnym, więc perspektywa obejrzenia komedii romantycznej z jego udziałem brzmiała jak idealny wybór na spokojny seans. Od dawna miałam ten film na liście, ale nigdy nie było momentu, żeby się za niego zabrać. Polecenie Magdy przechyliło szalę i bardzo dobrze, bo takiego filmu właśnie wtedy potrzebowałam. Nie czytałam wcześniej prawie nic o fabule, dzięki czemu mogłam wejść w tę historię bez oczekiwań i porównań.


Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya (2024)
Kliknij plakat po więcej informacji o filmie

Fabuła Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya

Aryan to młody inżynier robotyki, który prowadzi poukładane, nieco monotonne życie. Wszystko zmienia się w chwili, gdy poznaje Sifrę — kobietę idealną pod każdym względem. Inteligentną, empatyczną, pewną siebie… i niespodziewanie bliską. Szybko okazuje się jednak, że Sifra nie jest człowiekiem, a zaawansowaną androidką stworzoną w ramach tajnego projektu. Mimo to Aryan coraz bardziej angażuje się w tę nietypową relację, aż w końcu zabiera Sifrę do Indii, by przedstawić ją rodzinie jako swoją narzeczoną. To właśnie ten moment uruchamia ciąg wydarzeń, które stawiają pytania o granice między uczuciami, człowieczeństwem a technologią.

Od świetnego początku do fabularnego chaosu

Muszę przyznać, że początek filmu był zaskakująco dobry. Twórcy sprawnie zarysowali codzienność Aryana, a świat technologii przedstawili w sposób wiarygodny i estetyczny. Nie było tu typowego dla Bollywood efektu „niech CGI świeci, bo możemy”. Wszystko było wyważone, a sam pomysł bardzo obiecujący. Najbardziej podobał mi się moment, w którym widz już wie, kim (a właściwie czym) jest Sifra, podczas gdy Aryan wciąż tkwi w zachwycie nad „idealną partnerką”. Ta delikatna gra napięciem działała świetnie.

Problemy zaczęły się w momencie, gdy Aryan zabrał Sifrę do Indii i postanowił udawać przed rodziną, że są zaręczeni. Początkowo było to zabawne, ale z każdą kolejną sceną miałam coraz większe poczucie, że ta historia zaczyna się wymykać spod kontroli. W pewnym momencie zaczęłam się zastanawiać, czy da się to w ogóle domknąć w sposób sensowny. Mimo to uważam, że warstwa komediowa była naprawdę udana. Film ma kilka scen, przy których szczerze się zaśmiałam, a dynamika między Aryanem i Sifrą często wypadała po prostu zabawnie. Szczególnie podobało mi się obserwowanie, jak Sifra „uczy się” funkcjonowania jako typowa Induska. Jak analizuje zwyczaje, gesty, konwenanse i próbuje je odtwarzać z przesadną, zupełnie nieludzką precyzją.

Zakończenie niestety nie spełniło moich oczekiwań. Było dość krindżowe, ciężkie i pozbawione tej lekkości, którą film budował na początku. Czułam, że twórcy chcieli jednocześnie poruszyć temat etyki AI, utrzymać ton komedii romantycznej i dorzucić jeszcze odrobinę dramatu, a w efekcie żaden z tych kierunków nie został poprowadzony do końca.

Shahid i Kriti — świetny duet

To, co zdecydowanie działa w tym filmie, to obsada. Shahid Kapoor w takich rolach zawsze błyszczy i tutaj wypadł bardzo naturalnie. Jego Aryan był pełen uroku, trochę nieporadny, trochę chaotyczny i dzięki temu bardzo ludzki. Momentami miałam wrażenie, że oglądam go w klimacie z czasów Jab We Met, tylko w bardziej współczesnym wydaniu.

Kriti Sanon wykonała świetną robotę jako androidka. Zagrać robota tak, żeby nie brzmieć jak stereotypowa „maszyna bez uczuć”, a jednocześnie cały czas utrzymać wrażenie nieludzkości — to naprawdę trudne. Kriti udało się to idealnie. Jej Sifra była zarówno wiarygodna, jak i intrygująca.

Chemia między obojgiem była jednym z największych atutów filmu. To właśnie ich interakcje sprawiały, że chciało się oglądać dalej, nawet gdy scenariusz zaczynał skręcać w dziwne strony.

Warto też wspomnieć o Dimple Kapadii, która pojawia się tu w roli pewnej siebie, charyzmatycznej szefowej projektu. Wnosi do filmu wyraźną energię i świetnie balansuje między powagą a ironią, dodając historii lekkości i charakteru.

Muzyka i estetyka

Warstwa wizualna filmu jest przyjemna i spójna. Kolorystyka, kadry, scenografia — wszystko utrzymano w lekkim, nowoczesnym tonie. Najbardziej podobało mi się to, że twórcy nie przesadzili z futurystycznym klimatem. Technologia była obecna, ale nie dominowała nad historią.

Muzyka również zapadła mi w pamięć. Piosenki są chwytliwe i dobrze osadzone w filmie, a ja sama wracam do nich jeszcze długo po seansie.

Podsumowanie

Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya to film, który miał ogromny potencjał i częściowo go wykorzystał. Początek intryguje, pomysł jest świeży, chemia między aktorami świetna, a całość ogląda się naprawdę przyjemnie. Niestety fabuła w pewnym momencie zaczyna się rozchodzić we wszystkie możliwe strony, a finał pozostawia spory niedosyt. Mimo to uważam, że warto dać temu filmowi szansę. To lekka, zabawna, miejscami bardzo ciepła komedia romantyczna, która próbuje powiedzieć coś więcej i dotknąć tematów związanych z AI i emocjami — nawet jeśli ostatecznie nie do końca jej się to udaje.


Oglądaliście już Teri Baaton Mein Aisa Uljha Jiya? Jak Wam się podobał?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *