Animal (2023) – o obsesji, która pożera wszystko
Nie planowałam obejrzeć filmu Animal w najbliższych latach. Ranbir Kapoor mnie kusił (bo go uwielbiam), ale kiedyś trafiłam na kilka bardzo negatywnych opinii i szybko się zniechęciłam. Do tego ta długość – prawie 3,5 godziny! – odstraszała mnie jeszcze bardziej. Serio, miałabym poświęcać tyle czasu tylko po to, żeby przekonać się, że film jest słaby? I pewnie dalej bym go odkładała, gdyby nie Wiktoria z cajlandia.in!. Razem postanowiłyśmy sprawdzić, czy Animal faktycznie jest aż tak zły, jak wszędzie pisano. No i cóż… chyba nigdy nie oglądałam tak złego filmu Bollywood…

Fabuła Animal
Ranvijay „Vijay” Singh (Ranbir Kapoor), syn potężnego przemysłowca Balbira Singha, wraca do Indii po latach spędzonych za granicą. Powodem jego powrotu staje się zamach na ojca, który cudem uchodzi z życiem. Vijay, rozdarty między obsesyjną miłością do ojca a własnymi demonami, postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i rusza w drogę brutalnej zemsty. Czy ta relacja ojca i syna okaże się siłą napędową historii, czy raczej przekleństwem, które pochłonie wszystkich wokół?
Od brutalności do absurdu
Pierwsze pięćdziesiąt minut oglądałyśmy w totalnym szoku. Nie dlatego, że było aż tak dobre – wręcz przeciwnie. Po prostu kompletnie nie wiedziałyśmy, co oglądamy. Dopiero po tym czasie na ekranie pojawił się tytuł filmu, a odpowiedzi na pytanie „o czym to w ogóle jest?” dalej brak.
Dalsza część filmu nie była lepsza. Animal jest po prostu rozciągnięty do granic możliwości. Sceny rozmów ciągnęły się w nieskończoność i bardzo często nic nie wnosiły do rozwoju akcji. Sceny bijatyk czy strzelanin również potrafiły trwać wieczność, a wiele fragmentów mnie zwyczajnie zniesmaczyło. To kino, które próbuje być wielkie, a w praktyce staje się niepokojąco przemocowe i wręcz toksyczne. Trudno było mi utrzymać uwagę – niejednokrotnie odpływałam myślami lub rozmowami z Wiktorią, bo film po prostu bardzo często nie dawał żadnego punktu zaczepienia.

Bohater, którego nie da się polubić
Do tego główny bohater… cóż, nie da się go polubić. Jego obsesja na punkcie ojca wyglądała bardziej jak zaburzenie psychiczne niż filmowa motywacja. Wiedział, że ojciec nie jest ideałem, a i tak go bronił i stawiał na piedestale. Wyglądało to momentami tak maniakalnie, że nawet sam ojciec patrzył na niego jak na kogoś, komu nie da się pomóc.
A sam film – poza brutalnością i seksizmem – jest zwyczajnie pusty. To taki regresywny blockbuster, który nie wnosi nic nowego i tylko powiela szkodliwe wzorce. W pewnym momencie miałam wrażenie, że oglądam najbardziej toksyczny film Bollywood ostatnich lat (mocno inspirowany tollywoodzkimi produkcjami — w końcu reżyser zaczynał swoją karierę od filmu w języku telugu, Arjun Reddy).
Aktorzy – światło w ciemności

I teraz paradoks. Bo choć Animal jako całość mnie wymęczył, aktorsko to jest prawdziwa petarda. Ranbir Kapoor stworzył tu jedną z najbardziej wymagających i intensywnych ról w swojej karierze – włożył w nią absolutnie wszystko. Choć jego bohater był antypatyczny i trudny do zniesienia, Ranbir grał tak, że nie mogłam oderwać wzroku. To chyba jedyne życie, jakie naprawdę tliło się w tym filmie.
Bobby Deol jako Abrar – milczący antagonista – pojawia się dopiero w drugiej połowie, ale od razu skradł moje serce. Niesamowite, jak wiele potrafił przekazać bez jednego słowa. Niestety, ta rola została częściowo zmarnowana – Abrar wchodzi do gry zbyt późno, a jego historia nie dostaje odpowiedniej przestrzeni. A szkoda, bo potencjał był ogromny.
Rashmika Mandanna też zrobiła swoje – rola mała, ale tam, gdzie się pojawiała, dawała radę i potrafiła pokazać charakter swojej bohaterki. Tylko tej słynnej „chemii” z Ranbirem nie poczułam ani trochę. A Anil Kapoor? Był bardziej manekinem, niżeli faktycznie wykazał się grą aktorską, która zostałaby w pamięci. Jakby się uprzeć bohater mógłby rozmawiać ze zdjęciem ojca i w moim odczuciu przyniosłoby to podobne rezultaty.
Estetyka i muzyka, które ratują obraz
Trudno odmówić Animal świetnej strony technicznej. Zdjęcia, scenografia, dbałość o detale – to wszystko wygląda bardzo dobrze. A muzyka? Genialna. To właśnie soundtrack sprawił, że wracałam do filmu w myślach jeszcze kilka dni po seansie.
Pehle Bhi Main, Hua Main, Satranga czy Papa Meri Jaan to moje ulubione! Każda piosenka wnosiła coś innego, a jednocześnie całość tworzyła spójny klimat. Do muzyki wracam i będę wracać z przyjemnością.
Podsumowanie

Animal to film, który mnie zmęczył psychicznie. Brutalność dla samej brutalności, brak sensu, toksyczne wzorce i trzy i pół godziny, które ciągnęły się jak wieczność. A jednak – i to jest największy paradoks – nie mogłam o nim zapomnieć przez kilka dni po seansie. Wróciłam do kilku scen, do muzyki i do roli Ranbira. Rozmawiałam z mężem i opowiadałam mu o różnych wątkach, głośno rozmyślałam, o tym, jak zły jest to film i dlaczego nie powinno się go oglądać.
I tu ciekawostka – choć dla mnie Animal to koszmar, w Indiach zrobił furorę. To trzeci najlepiej zarabiający film 2023 roku, największy sukces kasowy w karierze Ranbira i rekordzista wśród produkcji dla dorosłych. Do tego jeszcze sześć nagród Filmfare, w tym ta najważniejsza – dla najlepszego aktora. Jak to pięknie podsumowała Pani Tatiana Szurlej na Filmwebie: „Zrobić przeszło trzygodzinny film o niczym to jednak sztuka.”.

Oglądaliście Animal? Jeśli nie, dobrze zastanówcie się przed seansem…
A jeśli tak, to w której grupie jesteście – tych zachwyconych czy tych, którzy chcieliby wyrzucić te 3,5 godziny z pamięci?



Jeden komentarz
Pingback: