
Chokher Bali (2003) – historia kobiety, której nikt nie chciał zrozumieć
Zdarza mi się wracać do filmów, które kiedyś mnie zaintrygowały, ale nie do końca trafiły w mój odbiór. Chokher Bali (pol. Gra namiętności) widziałam po raz pierwszy wiele lat temu — jeszcze w czasach, gdy indyjskie produkcje można było znaleźć na płytach dołączanych do gazet. Wtedy jednak zupełnie nie potrafiłam się w tej historii odnaleźć. Miałam wrażenie, że jej nie rozumiem, że mnie przerasta. Po latach postanowiłam dać jej kolejną szansę. Z jednej strony — ciekawość, czy jako dorosła widzka odkryję w niej coś więcej. Z drugiej — nie ukrywam, motywacja była dość prosta: Aishwarya Rai Bachchan. Mam ostatnio wyraźną słabość do tej aktorki i zależało mi, by zobaczyć ją w mniej oczywistej roli.
Fabuła Chokher Bali
Mahendra (Prasenjit Chatterjee) jest lekarzem, który wiedzie komfortowe życie w Bengalu. Przyjaźni się z Behari (Tota Roy Chowdhury). Pewnego dnia otrzymują propozycję małżeństwa od młodej kobiety o imieniu Binodini (Aishwarya Rai). Została dołączona fotografia, jednak nawet na nią nie spojrzeli. Dziewczyna wychodzi za mąż. Mahendra i Behari dostają kolejną propozycję, tym razem bez zdjęcia, od Ashalaty (Raima Sen). Behari ma dla Mahendry sprawdzić dziewczynę. W końcu Mahendra zgadza się ją poślubić. Kilka miesięcy później Ashalata zachodzi w ciążę, a rodzina dostaje wiadomość, że Binodini owdowiała po roku małżeństwa. Sprawy się komplikują kiedy Ashalata zaprzyjaźnia się z Binodini, a zarówno Mahendra, jak i Behari są zainteresowani właśnie Binodini… [filmweb.pl]
Próba zrozumienia
Liczyłam, że tym razem fabuła Chokher Bali mnie pochłonie i zdołam wejść głębiej w emocje bohaterów. Od początku byłam skupiona, chciałam uchwycić każdy niuans. I choć niektóre momenty mnie zaciekawiły, to przez większość czasu czułam się niepewnie. Narracja wymaga dużej uwagi, ale nawet przy pełnym zaangażowaniu trudno było mi poczuć, że jestem naprawdę „w środku” tej opowieści.
Film operuje subtelnością — uczucia są jakby ukryte pod powierzchnią, ledwo widoczne, stłumione przez konwenanse epoki. Czasem miałam wrażenie, że oglądam emocje przez szybę — są obecne, ale nie mogę ich dotknąć.
Bohaterka, której trudno współczuć
Postać głównej bohaterki jest trudna do jednoznacznej oceny. Wzbudzała we mnie frustrację, czasem irytację, ale i ciekawość. Jej decyzje miały ogromny wpływ na otoczenie, a jednak trudno było mi odnaleźć w nich spójność. To nie jest postać, którą się lubi. Może nawet nie o to chodziło. To kobieta w świecie, który nie pozwalał jej być sobą, ale też ktoś, kto niejednokrotnie sam stwarzał chaos. Gdy historia dobiegała końca, zostałam z uczuciem złości — nie na reżysera, lecz na nią.
Aishwarya w innej odsłonie
Aishwarya Rai Bachchan nie potrzebuje błyskotek, by przyciągać wzrok — wystarcza jej spojrzenie. W prostych strojach, bez wyrazistego makijażu, prezentuje się pięknie, ale jeszcze bardziej porusza tym, jak gra. Cicho, bez nadmiaru ekspresji, ale z intensywnością, którą czuje się w spojrzeniu. To rola trudna — wymagająca grania na półtonach — a jednak w jej wykonaniu bardzo autentyczna.
Pozostali aktorzy również dobrze odnajdują się w tej powściągliwej konwencji, choć żadna z pozostałych postaci nie zapadła mi w pamięć równie mocno. Relacje między bohaterami budowane są bez słów — i choć to ciekawy zabieg, może też utrudniać emocjonalne zaangażowanie widza.
Kadry splecione z ciszy
Chokher Bali od strony wizualnej emanuje spójnością i powściągliwym pięknem. Kompozycje są statyczne, niemal malarskie — oszczędne w środkach, a jednak pełne znaczeń. Wnętrza oddają realia epoki bez nadmiaru, stroje są skromne, a światło miękko modeluje przestrzeń, podkreślając domową klaustrofobię i tłumione emocje bohaterów.
Estetyka filmu nie próbuje przytłoczyć widza — raczej cicho wprowadza go w świat, gdzie każda tkanina, spojrzenie czy układ mebli mówią więcej niż słowa. Muzyka, jeśli się pojawia, pozostaje w tle. Nie narzuca się, nie wybrzmiewa osobno — współistnieje z obrazem i znika razem z nim.
Niedosyt, który zostaje
Po seansie zostałam z poczuciem, że coś mi umknęło. Może nie potrafiłam odpowiednio wejść w ten świat. A może ten film rzeczywiście nie daje się łatwo oswoić. Jest wymagający, miejscami nużący, a jednocześnie… intrygujący. Wiem, że nie będę do niego wracać często, ale cieszę się, że dałam mu drugą szansę. Choćby po to, by przekonać się, jak inne potrafi być kino indyjskie — i jak wiele form może przybierać.
Podsumowanie
Nie poleciłabym Chokher Bali osobom, które dopiero zaczynają swoją przygodę z filmami z Indii. To nie Bollywood w kolorowej, muzycznej odsłonie, tylko kino bengalskie. A to zupełnie inna wrażliwość, inne tempo, inne zasady gry. Wymaga skupienia i cierpliwości. Ale jeśli ktoś jest gotowy na bardziej kontemplacyjne kino i emocje schowane między wersami — może warto spróbować.
Oglądaliście Chokher Bali? Jak Wam się podobał ten film?

