
The Mehta Boys (2025) – między ciszą a niewypowiedzianymi słowami
Gdy usłyszałam o The Mehta Boys, od razu mnie zaciekawił – głównie ze względu na debiut reżyserski Bomana Iraniego. To aktor, którego doskonale znam i cenię, dlatego byłam ciekawa, jak poradzi sobie po drugiej stronie kamery. Pomysł na film także mnie zainteresował – nieprzepracowane relacje ojca i syna, które w ciągu 48 godzin mają szansę się zmienić, wydawały się idealnym materiałem na angażującą, emocjonalną podróż. Czy dostałam to, na co liczyłam?

Fabuła The Mehta Boys
Film zaczyna się intrygująco – śmierć matki zmusza Amaya (Avinash Tiwary) do spędzenia 48 godzin z ojcem, Shivem (Boman Irani). Już od pierwszych scen widać, że ich relacja jest daleka od ideału, a między nimi rozciąga się przepaść nie tylko pokoleniowa, ale także emocjonalna. Na początku historia trzymała mnie w napięciu – chciałam dowiedzieć się, co dokładnie wydarzyło się w przeszłości, co sprawiło, że Amay odsunął się od ojca i wyjechał do Mumbaju. Relacja między bohaterami powoli się rozwija, ale brakowało mi konkretnego momentu kulminacyjnego, czegoś, co rzuciłoby nowe światło na ich przeszłość.
Z czasem zaczęłam też domyślać się, do czego wszystko zmierza, co odebrało mi część przyjemności z oglądania. Choć reżyser konsekwentnie prowadził narrację, a rozwój relacji bohaterów miał swoje uzasadnienie, momentami film stawał się po prostu zbyt spokojny. Brakowało napięcia, które sprawiłoby, że nie chciałabym oderwać wzroku od ekranu. W pewnych momentach łapałam się na tym, że tracę uwagę – to niekoniecznie dobra cecha, gdy chodzi o dramat obyczajowy.
Aktorstwo – dobrze, ale bez chemii
Nie da się ukryć, że aktorstwo stoi tutaj na wysokim poziomie – ale też nie wywołało we mnie większych emocji. Boman Irani to klasa sama w sobie, ale mam wrażenie, że tym razem nie wykorzystał pełni swoich możliwości. Spodziewałam się, że wyciśnie ze swojej roli coś więcej – może większej głębi emocjonalnej, mocniejszych reakcji. Jego postać miała swoje momenty, ale nie czułam tej ojcowskiej surowości przełamanej ukrytą czułością tak mocno, jak bym chciała.
Z kolei Avinash Tiwary wydawał mi się momentami zbyt sztywny. Może to jednak kwestia samego bohatera – Amay jest introwertykiem, zamkniętym w sobie młodym mężczyzną, który sam nie do końca potrafi określić, czego oczekuje od relacji z ojcem. Mimo to zabrakło mi między nim a Iranim chemii – tej niewidzialnej nici, która sprawia, że wierzymy w ich emocje i przeżycia.
Powolna opowieść bez pośpiechu
Trzeba przyznać, że Boman Irani jako reżyser nie śpieszył się z opowiadaniem tej historii – i to akurat działa na korzyść filmu. Nie mamy tutaj nagłych zwrotów akcji ani przesadnie dramatycznych scen, w których bohaterowie w jednej chwili rozwiązują wszystkie swoje problemy. Wręcz przeciwnie – przez cały film obserwujemy, jak ojciec i syn stopniowo zbliżają się do siebie, choć niekoniecznie w sposób widowiskowy.
To zdecydowanie plus, bo ileż to już widzieliśmy filmów, gdzie bohaterowie nagle zapominają o przeszłości i po prostu padają sobie w ramiona? Tutaj pojednanie jest procesem, który wymaga czasu i zrozumienia. Niestety, problem polega na tym, że tempo bywa aż nazbyt powolne – a nie każdemu taka narracja przypadnie do gustu.
Brak muzyki, brak klimatu?
Jedną z rzeczy, które mnie zaskoczyły, było niemal całkowite wyciszenie muzyki. Nie przypominam sobie żadnej szczególnie zapadającej w pamięć melodii, co jest dość nietypowe dla kina indyjskiego, nawet tego mniej komercyjnego. Może to celowy zabieg – cisza miała podkreślać emocje bohaterów, dać im więcej przestrzeni na dialogi i wzajemne interakcje. Ale jednak zabrakło mi czegoś, co nadawałoby scenom większej głębi.
Sam klimat filmu też nie był czymś, co szczególnie zapadło mi w pamięć. Owszem, widać było, że to produkcja niezależna, niefiltrująca wszystkiego przez pryzmat komercyjnych schematów. Jednak nie poczułam tej unikalnej atmosfery, która sprawiłaby, że film zostanie ze mną na dłużej.
Największy atut filmu? Trudno powiedzieć…
Jeśli miałabym wskazać coś, co było największym atutem The Mehta Boys, to chyba właśnie realistyczne podejście do relacji ojca i syna. Film nie próbuje na siłę tworzyć sztucznych dramatów, nie epatuje emocjami – zamiast tego powoli buduje więź między bohaterami. To z pewnością plus dla osób, które cenią spokojne, refleksyjne kino.
Z drugiej strony, nie mogę powiedzieć, że ten film czymś mnie zaskoczył. Spodziewałam się większych emocji, większej siły przekazu. Chciałam, żeby mnie porwał, wciągnął do tego stopnia, że nie będę chciała zerkać w telefon – ale tak się nie stało.
Dla kogo jest The Mehta Boys?
Na pewno nie jest to produkcja dla każdego. The Mehta Boys spodoba się widzom, którzy lubią niekomercyjne, powolne kino – takie, które nie podaje wszystkiego na tacy i nie gra na najprostszych emocjach. Jeśli ktoś jest fanem wielkich dramatów rodzinnych z wybuchowymi kłótniami i wzruszającymi pojednaniami, to może się zawieść.
Jednak dla tych, którzy chcą zobaczyć debiut reżyserski Bomana Iraniego i cenią subtelne kino, ten film może być ciekawym doświadczeniem.
Podsumowanie – poprawnie, ale bez fajerwerków
The Mehta Boys to film poprawny, momentami ciekawy, ale bez tej iskry, która sprawia, że zostaje w pamięci na dłużej. Relacja ojca i syna została przedstawiona realistycznie, ale brakowało mi mocniejszego ładunku emocjonalnego i nieoczywistych zwrotów akcji.
Jako debiut reżyserski Bomana Iraniego – bardzo solidny start. Jako film, który miałby mnie wciągnąć bez reszty – trochę zabrakło.
Oglądaliście The Mehta Boys? Jeśli nie, dostępny jest na Prime Video z angielskimi napisami.

