
Maharaj (2024) – odwaga, prawda i walka z systemem
Maharaj (2024) to film, który od samego początku przyciąga kontrowersyjnym tematem i odważnym przesłaniem. Netflix sięgnął po historię, która nie tylko wydarzyła się naprawdę, ale także porusza wciąż aktualne problemy – nadużycia władzy, manipulację wiernymi i siłę niezależnej prasy. Brzmi jak przepis na mocne kino? Sprawdźmy to!

Fabuła Maharaj
Akcja rozgrywa się w Indiach pod panowaniem brytyjskim, w czasach, gdy wpływowi duchowni mieli ogromną władzę nad społeczeństwem. Karsandas Mulji (Junaid Khan), młody dziennikarz i reformator, publikuje artykuł oskarżający guru Jadunatha Maharaja (Jaideep Ahlawat) o wykorzystywanie seksualne wyznawczyń i nadużycia władzy duchowej. Nie mija dużo czasu, a guru oskarża dziennikarza o zniesławienie. Sprawa trafia do sądu, a Mulji musi udowodnić, że to, co napisał, jest prawdą.
Historia, która mogła mieć większą moc
Film miał genialny temat, ale nie zawsze umiał go wykorzystać. Historia była mocna, ale scenariusz nie zawsze za nią nadążał. Niektóre sceny trzymały w napięciu, ale inne niepotrzebnie zwalniały akcję.
Szczególnie sceny sądowe, które powinny być emocjonującym starciem argumentów i dramatycznym punktem filmu, momentami wydawały się zbyt wyciszone. Oczekiwałam większego napięcia, mocniejszych wymian zdań, tego uczucia, że każdy moment może zadecydować o losie bohatera. Czasem czułam, że film bardziej relacjonuje wydarzenia, niż pozwala mi je naprawdę przeżywać.
Autentyczność bez przesady
Pod względem wizualnym Maharaj zrobił na mnie dobre wrażenie. Twórcom udało się odtworzyć realia XIX-wiecznych Indii bez popadania w przesadę czy sztuczność. Scenografia i kostiumy były dobrze dopracowane, a zdjęcia podkreślały klimat epoki.
Podobało mi się to, że film nie wyglądał jak teatralna inscenizacja – ulice, budynki, wnętrza domów i sądów wyglądały autentycznie. Nie było tu przesadnie „upiększonej” wersji historii, ale też nie miałam wrażenia, że twórcy na siłę starają się pokazać brud i chaos tamtych czasów. Wszystko wydawało się spójne i naturalne, co sprawiło, że łatwiej było mi wciągnąć się w historię.
Junaid Khan – odkrycie czy rozczarowanie?
Nie miałam pojęcia, kim jest Junaid Khan. Wchodząc w ten film, nie wiedziałam, że to syn Aamira Khana, więc nie miałam wobec niego żadnych oczekiwań. Co więcej, przez pierwsze minuty skojarzył mi się wizualnie z Ramim Malekiem, który zagrał Freddiego Mercury’ego w Bohemian Rhapsody.
Jego gra miała swoje mocne i słabsze momenty. W wielu scenach świetnie oddawał upór i pasję Muljiego, ale czasem brakowało mu naturalności. Były momenty, kiedy czułam autentyczność jego emocji, ale zdarzało się też, że jego sposób mówienia czy gesty wydawały się wymuszone. Jednak jak na debiut, nie wypadł źle – wręcz przeciwnie, miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałam mu kibicować.
Jaideep Ahlawat – prawdziwa gwiazda filmu
Od pierwszej sceny czułam, że Jadunath Maharaj to postać, która budziła zarówno podziw, jak i strach. Jaideep Ahlawat stworzył antagonistę, który hipnotyzował każdym spojrzeniem. Jego guru był charyzmatyczny, przebiegły i doskonale rozumiał, jak działa manipulacja. W każdej scenie, w której się pojawiał, kradł całą uwagę widza. To właśnie on napędzał fabułę i nadawał jej ciężaru.
Silne kobiece postacie
Chociaż Maharaj to przede wszystkim historia o walce Karsandasa Muljiego z systemem, film nie zapomniał o kobiecych bohaterkach. Obie aktorki wypadły dobrze, a ich postacie dodały historii dodatkowego wymiaru.
Shalini Pandey, która wcieliła się w postać bliską Muljiemu, wypadła naturalnie i autentycznie. Z jakiegoś powodu przypominała mi młodą Alię Bhatt – miała w sobie podobną świeżość i subtelność, ale też siłę w kluczowych momentach. Jej bohaterka nie była jedynie biernym obserwatorem wydarzeń, lecz miała własną historię i wpływała na rozwój fabuły.
Drugą ważną kobiecą rolę zagrała Sharvari Wagh. Jej postać miała w sobie więcej odwagi i determinacji, a ona sama wypadła bardzo przekonująco. Widać było, że jej bohaterka to kobieta, która nie boi się stawić czoła niesprawiedliwości, nawet jeśli grozi to konsekwencjami. Chociaż jej rola mogłaby być bardziej rozbudowana, każda scena z jej udziałem wnosiła coś ważnego do opowieści.
Emocje, które zostają w głowie
Soundtrack naprawdę mi się podobał, a najbardziej przypadła mi do gustu piosenka Haan Ke Haan. Miała w sobie coś magnetycznego, co idealnie pasowało do klimatu filmu. W ogóle cała ścieżka dźwiękowa dobrze współgrała z narracją, nie będąc nachalną, ale jednocześnie wzmacniającą emocje.
Co ciekawe, w filmie znalazło się też miejsce na piosenkę taneczną – Holi Ke Ran Ma. W produkcji o tak poważnym temacie było to pewne zaskoczenie, ale jednocześnie fajne przypomnienie, że nawet w trudnych czasach ludzie nadal celebrowali życie i tradycje. Scena ta wprowadziła trochę lekkości do filmu i pokazała inną stronę tamtej epoki – nie tylko walkę i konflikty, ale także kulturę i radość.
Podsumowanie – czy warto obejrzeć?
Maharaj poruszył ważny temat i miał kilka naprawdę mocnych momentów, ale nie w pełni wykorzystał swój potencjał. Jaideep Ahlawat stworzył genialnego antagonistę, a Junaid Khan zaliczył solidny debiut, choć jeszcze ma przed sobą sporo pracy. Film dobrze oddał ducha epoki, a scenografia i muzyka skutecznie budowały atmosferę.
Czy warto obejrzeć? Jeśli interesujecie się historią Indii i tematyką wolności słowa, Maharaj zdecydowanie może was zaciekawić. Jeśli jednak oczekujecie mocnego thrillera sądowego, możecie poczuć niedosyt. Mimo wszystko cieszę się, że go obejrzałam – choćby po to, by zobaczyć, jak wielką cenę można zapłacić za odwagę i walkę o prawdę.
Oglądaliście już Maharaj?

