
Lover (2024) – opowieść o miłości, która boli i uczy
Uwielbiam oglądać filmy z polecenia moich Czytelników, fanów kina indyjskiego. Nawet jeśli nasze gusta są różne, a mnie się film nie spodobał aż tak, jak osobie polecającej. Dzięki temu mam okazję zapoznać się z tytułami, których sama często w ogóle nie brałabym pod uwagę. Tak było też w przypadku Lovera. Obejrzałam go z polecenia Moniki, która zachwycała się nim na grupie ❤ Kino południowoindyjskie, bengalskie, klasyki lat 50. 60. i 70. ❤. I choć nasze gusta filmowe często się nie pokrywają, po przeczytaniu jej posta, stwierdziłam, że muszę obejrzeć ten film. Czy spodobał mi się tak mocno, jak Monice? Zapraszam do czytania!

Fabuła Lover
Lover przedstawia historię Aruna (K. Manikandan) i Divyi (Sri Gouri Priya), którzy są w związku od sześciu lat. Ich relacja, początkowo pełna miłości i pasji, zaczyna się rozpadać pod ciężarem nieporozumień, zazdrości i osobistych demonów. Arun, zmagający się z problemami zawodowymi i rodzinnymi, popada w alkoholizm, co prowadzi do toksycznych zachowań wobec ukochanej. Divya, pragnąca niezależności i szacunku, staje przed trudnymi wyborami dotyczącymi przyszłości ich związku. Czy ich miłość przetrwa te próby? Film w realistyczny sposób ukazuje, jak trudne może być zakończenie toksycznej i destrukcyjnej relacji.
Trudne tematy pokazane bez patosu
Lover mówi o emocjonalnej przemocy, o gasnącej relacji, o tym, jak ciężko jest odejść, nawet jeśli się wie, że tak trzeba. I robi to w bardzo delikatny, nieprzesadzony sposób. Nie ma tu wielkich dramatów, łzawych monologów ani scen rozpaczy przy deszczu (co wcale nie jest takie oczywiste w indyjskim kinie). Zamiast tego dostajemy codzienność – rozmowy, które kończą się kłótniami, niepewność, która wisi w powietrzu, napięcie, które zna chyba każdy, kto był choć raz w trudnej relacji. Reżyser Prabhuram Vyas nie ocenia, nie komentuje – po prostu pokazuje. I to wystarcza, żeby historia uderzyła z pełną mocą. Nie spodziewałam się, że kiedyś jakiś film „wejdzie” tak głęboko w moją… duszę. Naprawdę. Podczas seansu nie raz czułam, że wracają do mnie uczucia czy sytuacje sprzed kilku lat.
Postaci, które nie są idealne
To, co najbardziej doceniam w Lover, to to, że żaden z bohaterów nie jest czarno-biały. Arun nie jest tylko „tym złym” – widzimy, że jego zachowania wynikają z ran, które sam nosi. Ale film go nie usprawiedliwia. Pokazuje konsekwencje. Divya też nie jest bez skazy – to kobieta, która potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, że zasługuje na coś więcej niż miłość podszyta bólem. Dzięki temu wszystko wydaje się takie… prawdziwe. Widziałam w tej parze wiele znajomych schematów – i to mnie momentami bolało. Ale właśnie o to chyba chodziło.
Aktorstwo, które mnie kupiło
Ważną częścią tego, że Lover działa emocjonalnie, jest aktorstwo. K. Manikandan jako Arun absolutnie mnie przekonał – nie grał, tylko był tą postacią. Z każdej sceny biło napięcie, zagubienie, wściekłość, ale też momenty słabości, których Arun nigdy by nie pokazał otwarcie. Manikandan zagrał to tak, że miałam wrażenie, jakby kamera podglądała kogoś naprawdę. Świetna, bardzo naturalna rola.
Sri Gouri Priya jako Divya również zrobiła na mnie duże wrażenie. Jej gra była bardziej wyciszona, ale równie mocna. Pokazała postać kobiety, która gdzieś w środku czuje, że coś się kończy, ale jeszcze nie ma w sobie odwagi, by to powiedzieć na głos. Jej spojrzenia, gesty, pauzy – wszystko budowało postać, która nie potrzebuje wielkich słów, by oddać emocje. Ich wspólne sceny miały w sobie tyle napięcia i niedopowiedzeń, że nie mogłam oderwać wzroku.
Muzyka, która gra na emocjach
Ścieżka dźwiękowa w tym filmie to coś więcej niż tylko tło. Sean Roldan stworzył muzykę, która idealnie dopełnia historię – subtelną, momentami nostalgiczną, momentami szczerze łamiącą serce. Moim absolutnym faworytem z całego soundtracku jest Thaensudare – ta piosenka jest po prostu cudowna! Delikatna, emocjonalna, niesie w sobie tyle smutku i nadziei jednocześnie, że mogłabym jej słuchać na okrągło. Bardzo podoba mi się też Usura Uruvi, która świetnie oddaje te wszystkie trudne, ciche momenty między bohaterami – takie, których nie da się ubrać w słowa. W ogóle cały soundtrack to prawdziwa perełka – nie ma tu ani jednej piosenki, która byłaby przypadkowa. Każdy utwór wzmacnia emocje i sprawia, że jeszcze głębiej wchodzimy w tę historię. To jedna z tych ścieżek dźwiękowych, do których się wraca długo po zakończeniu filmu.
To nie jest film dla każdego – i bardzo dobrze
Jeśli szukacie lekkiego, romantycznego filmu, po którym będziecie mieli ochotę zatańczyć z radości – Lover nie jest tym tytułem. Ale jeśli chcecie zobaczyć kino, które opowiada o rozstaniach, o przemocy emocjonalnej, o bólu i uzdrawianiu, to ten film Was poruszy. Dla mnie to zdecydowanie 8/10. Nie jest idealny – momentami narracja trochę zwalnia, zakończenie można by poprowadzić mocniej – ale emocjonalna prawda tej historii zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Siedzi mi w głowie cały czas, choć obejrzałam go kilka dni temu. Dziękuję Ci, Moniko, że poleciłaś ten film na grupie!
Czy widzieliście już Lover? Dajcie znać, jak odebraliście tę historię – czy Was poruszyła tak jak mnie, czy może zabrakło Wam czegoś więcej?

